Roman Maciejewski Człowiek - Polak

Opowieść o Maciejewskim byłaby niekompletna bez poruszenia wątku jego przywiązania do kraju i rodziny. Jest to istotne, bo mówimy o kompozytorze polskim urodzonym w Niemczech, mającym szwedzkie obywatelstwo, który starał się także o otrzymanie obywatelstwa amerykańskiego. Twórcy w większej części swojego życia nieobecnego w ojczyźnie fizycznie, ale i milczącego symbolicznie, bo w świadomości odbiorów właściwie nie istniał, prędzej w pamięci znajomych i bliskich mu ludzi.

Zrozumienie czym jest przynależność narodowa zaczęło się u Maciejewskiego kształtować nadzwyczaj wcześnie, kiedy jeszcze był uczniem w berlińskiej szkole podstawowej. Wspominał, że to było jego pierwsze zetknięcie ze światem, z jego problemami, z ludźmi. Miał tam tylko dwóch przyjaciół i wszyscy nie cieszyli się popularnością w klasie, bo byli Polakami (kompozytor mówi o tym w filmie Outsider).

Rozwijanie uczuć patriotycznych to również Leszno i działalność młodego Romana w harcerstwie. Co ciekawe, Maciejewski „utopijny anarchista”, jak sam się określał – przynależność do organizacji zadeklarował jeszcze tylko dwukrotnie, a w obu tych przypadkach w tle kluczowe było słowo „Polska”. Chodzi o przynależność do Stowarzyszenia Młodych Muzyków Polaków w Paryżu, a także o założony z jego własnej inicjatywy Związek Polaków w Szwecji, którego był prezesem (w archiwum Wojciech Maciejewskiego zachowała się stosowna legitymacja). Wiadomo, że angażował się w pomoc Polakom (w tym uciekinierom z komunistycznej Polski), występował też na koncertach pod patronatem dyplomatycznym, z których dochód przeznaczony był na rzecz ojczyzny (np. 8 V1942 roku w Sztokholmie). Maciejewski nie był jednak typowym działaczem polonijnym, choć pracował w polskiej parafii i z polskimi chórzystami w Stanach Zjednoczonych. Kontaktował się ze środowiskiem rodaków, ale nie wahał się krytykować go za brak ambicji kulturalnych:

My Polacy żyjemy tutaj w Ameryce na pustyni, jeżeli chodzi o polską kulturę. Polacy zarówno starej jak i nowej emigracji gonią zawzięcie za dolarami […] – reszta ich nie obchodzi. […] W Stanach poziom kulturalny Polonii jest beznadziejny i potrzeby kulturalne minimalne.

[List R. Maciejewskiego do Zygmunta Maciejewskiego, 04.04.1957.]

Tutejsza Polonia odznacza się wielką gadatliwością albo raczej kłótliwością oraz brakiem jakichkolwiek wysiłków w dziedzinie kulturalnej. Dotychczas nie można się było zdobyć na przyzwoity polski chór – szczytem wyczynów jest paradowanie w krakowskich i góralskich strojach, a poza tym jedz (polską kiełbasę), pij (polską wódkę) i tańcz (polską poleczkę).

[List R. Maciejewskiego do Bronisławy Maciejewskiej, prawdopodobnie sierpień 1966.]

Maciejewski nieustannie interesował się tym, co dzieje się w kraju, słuchał polskiego radia, czytał polskie książki i prasę (jest nawet jego zdjęcie z paryską Kulturą), kultywował też polskie zwyczaje:

W zasadzie myślałem wieczór wigilijny spędzić samotnie – te szwedzkie wieczory to dla Polaka ni w pięć ni w dziewiętnaście. Tymczasem w niedzielę przed Świętami wpadłem na myśl zaproszenia samotnych Polaków z tutejszej kolonii. Pokój, w którym jedliśmy [polskie potrawy] urządziłem nastrojowo – na stole świecie w polskich barwach. […] Wszystkim było raźniej na sercu, bo przecież mieliśmy prawdziwą, polską Wigilię. Na to już nie ma rady, że tradycja i zwyczaje narodowe odgrywają tak dużą rolę, chociaż nie są one treścią istotną Bożego Narodzenia. […] Tęsknotę za Wami i krajem odczuwam najsilniej właśnie podczas tych Świąt, które na całym świecie gromadzą członków familii dookoła ogniska domowego. Tym razem tęsknota ta wypowiedziała się w muzyce. Dla moich gości wigilijnych napisałem kolędę, którą chórem odśpiewaliśmy.

[List R. Maciejewskiego do rodziców, 05.01.1948.]

Duchowy związek z ojczyzną to też wybór utworów Chopina do wykonań w szwedzkim radiu (najprawdopodobniej jeszcze w czasie wojny, kiedy muzyka Fryderyka była w Polsce zakazana). W listach powojennych informował rodzinę o dacie audycji, licząc, że muzyką prześle im swoje uczucia:

Podczas mojego ostatniego koncertu w radio myślałem o Was i czułem się, jakbym był razem z Wami. Cieszę się bardzo, że mogłem Wam moim graniem sprawić przyjemność.

[List R. Maciejewskiego do rodziców, prawdopodobnie 31.08.1947.]

Te słowa, jak i setki innych, świadczą o silnej więzi uczuciowej, jak łączyła kompozytora z rodzeństwem i rodzicami. O tęsknocie i przywiązaniu do bliskich pisał zresztą wielokrotnie:

List Twój rozczulił i wzruszył mnie bardzo. – Z kilku względów. Nie wstydzę się przyznać, że jednym z nich jest powód, że otworzył on szluzy [sic!], którymi przez wszystkie ubiegłe lata hamowałem uczucia samotności. Usiłowałem być twardy wobec siebie samego i silny, żeby się nie załamać. W podświadomości jednak wzrastała potrzeba słów pociechy i tkliwości. Wyście te słowa wyswabadzające mi przysłali i jestem Wam za nie głęboko wdzięczny. List Twój ujawnił mi również, jak bliscy sobie jesteśmy i podobni nawzajem.

[List R. Maciejewskiego do Zygmunta Maciejewskiego, 1947?.]

Tęsknię za wami dzisiaj i tęskniłem wszystkie lata naszej rozłąki. Dzisiaj też, kiedy dostatecznie znam świat i ludzi, wiem, jakim przywilejem mnie fortuna obdarzyła dając mi Was i Wasz dom za rodziców moich i gniazdo moje. Nierzadko w chwilach słabości szukałem i znalazłem w Was pokrzepienie i siłę do życia.

[List R. Maciejewskiego do rodziców, prawdopodobnie 11.04.1947.]

Słowa te są jakimś rodzajem pięknej sprzeczności, dualizmu Maciejewskiego – on outsider, samotnik szczęśliwy sam ze sobą zwierzał się i roztkliwiał w listach, a nawet marzył o wspólnym domu rodzinnym:

Trzeba, żebyśmy się kochali, jak na przykładne rodzeństwo przystało, bo inaczej przecież nigdy byśmy nie mogli mieć wspólnego domku rodziny Maćków, o czym zawsze jeszcze marzę i co chyba naprawdę się kiedyś spełni. Jeżeli do tego dojdzie, to duża w tym będzie Twoja zasługa Matulu Kochana, która nas wychowałaś w atmosferze zgody, wzajemnego szacunku i miłości rodzinnej.

[List R. Maciejewskiego do Bronisławy Maciejewskiej, 12.09.1948.]

Chciałbym Tobie zdradzić jeden z moich planów na przyszłość. […] Mam na myśli wspólny dom dla naszej rodziny w jakimś pięknym zakątku Polski nad morzem albo górach, w Zakopanem np. Rodzice nasi mogliby w ten sposób otrzymać dobrze zasłużony odpoczynek i cieszyć się życiem, a my rodzeństwo – ognisko domowe, przy którym można by się ogrzać, znaleźć otuchę w chwilach słabości i wspólnie cieszyć się owocami naszej pracy. Taki nasz dom mógłby też stać się przystanią dla naszych przyjaciół i ośrodkiem, który by skupiał ludzi nam bliskich przez zawód i światopogląd.

[List do Zygmunta Maciejewskiego, 16.12. rok?]

Z tych słów wynika, że kompozytor miał w myślach wizję powrotu do kraju. Wracała ona systematycznie, choć zawsze coś stało na przeszkodzie, by się zrealizowała. Najpierw wojna, a potem praca twórcza:

Do kraju nie zamierzam powracać przed ukończeniem Mszy, co może potrwać jeszcze dwa lata. […] Zaczynam się czuć, jak nowonarodzony, jestem pełen najlepszych nadziei na przyszłość. Jedynie tęsknota za Wami i krajem dokucza mi i będzie dokuczała, dopóki do Was nie wrócę.

[List R. Maciejewskiego do rodziców, 22.05.1947.]

Kiedy już ukończył Requiem i dostał konkretne oferty zawodowe z Warszawy, to… zdezerterował. Dlaczego wrócił do Stanów Zjednoczonych? Po prostu – człowiek wolny i niezależny, pamiętający artystyczną Warszawę A.D. 1937, nie umiał pogodzić się z wizją mieszkania w kraju, w którym stawia się pomniki Feliksowi Dzierżyńskiemu. Wojciech Maciejewski mówił wprost, że brat był przeciwnikiem systemu komunistycznego. Co zatem z ostatnimi latami życia, kiedy miał już szwedzką emeryturę, a w kraju nastąpił przełom roku 1989? Trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego nie wrócił, być może dlatego, że „starych drzew się nie przesadza”, a może z powodu uczuć? Z opowieści Elsie Thoreson wynika, że łączyło ją z Maciejewskim prawdziwe uczucie.

Myślimy o Maciejewskim jako nieobecnym, a tymczasem on sam podkreślał:

Biorę udział w życiu Polski poprzez radio. Wiem wszystko, co się dzieje, koncerty, wykłady, wystawy. Jeżeli ja mówię o stanie rzeczy w Polsce, to nie tak z powietrza. Jako jarosz mam w Szwecji wszystko. Cały rok. Z Polską jestem bardzo uczuciowo związany. To, co Tansman powiedział – internacjonalizm jest przekleństwem.

[Wywiad J. Cegiełły z R. Maciejewskim, 02.02.1979.]

Nie uważam się wcale za emigranta. Jestem Polakiem, a niektórzy twierdzą nawet, że po polsku mówię dziś piękniej niż przed wyjazdem z kraju.

[B. Tumiłowicz, Diabła nie ma!, „Sztandar Młodych”, 18.09.1990.]

Słowo „Polak” rysuje się także wyraźnie jako ślad (a raczej fundament) w twórczości Maciejewskiego. Chodzi o nurt folklorystyczno-narodowy, tak silnie reprezentowany w jego spuściźnie, z Mazurkami na czele. Miniatury te udoskonalał, poprawiał, wracał do nich, pisał nowe. Niemal przez całe życie. Bo w nich czuł się tak, jakby wrócił do Ojczyzny, w tych utworach pragnął zawrzeć obraz duszy polskiej. W 1986 roku mówił Elżbiecie Markowskiej:

Wracam znowu do Polski myślą, a to ujawnia się w muzyce. […] Zacząłem egzystencję muzyczną od mazurków, i jakoś tak się składa, że znowu do tego wróciłem. Na szczęście ominąłem wszystkie pokusy jakiś mód, prądów, stylów i wracam znowu do Polski w tych mazurkach, które teraz piszę, w których staram się wrócić do człowieka – Polaka, do całej barwnej skali jego uczuciowości, bo to mnie teraz interesuje, żeby oświetlić człowieka właśnie z różnych stron, pokazać go tak, jak w możliwie niezakłamanym stanie się znajduje.

Jednocześnie jednak już w młodości podkreślał:

Narodowość w muzyce przejawia się zawsze, niekoniecznie trzeba ją specjalnie manifestować przez zapożyczanie czy imitowanie twórczości ludowej. Kompozytor rasowy – czy chce czy nie chce – będzie zawsze narodowy.

[R. Maciejewski, Co zawdzięcza Szymanowskiemu muzyka polska, „Muzyka” 1937 nr 4/5, s. 138–139.]

Stefan Szlachtycz opatrując swój film o Romanie Maciejewskim tytułem Outsider uchwycił w jednym słowie prawdę o kompozytorze i jego stosunku do otaczającej rzeczywistości. Można nawet powiedzieć dobitniej – Maciejewski to outsider „totalny”, bo jego autonomia dotyczyła w zasadzie wszystkich aspektów życia, zarówno tych wynikających z codziennej egzystencji, jak i tych szerzej rozumianych, związanych z postawą życiową i twórczością muzyczną.

Witold Lutosławski miał w prywatnej rozmowie powiedzieć Romanowi Maciejewskiemu:

Zazdroszczę ci twojej niezależności, absolutnej niezależności myśli i postępowania, twojej wolności. Ja, choćbym nawet bardzo chciał, nigdy tego nie osiągnę.

[Z Wojciechem Maciejewskim rozmawia Zbigniew Kozub, w: Roman Maciejewski. Twórca charyzmatyczny, Poznań-Warszawa 2010, s. 257.]