Roman Maciejewski Życie - Chórmistrz w świecie Hollywood

Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Maciejewski podejmował wielokrotnie próby upowszechnienia swojego opus vitae (reszta jego utworów mogła dla niego nie istnieć, może z wyjątkiem Mazurków). Inicjatywy te przyjmowały różną postać, np. prezentacji na kilku koncertach nagrania taśmowego Requiem. Prezentacje miały miejsce zarówno w prywatnych okolicznościach, jak też bardziej formalnych (np. zorganizowane przez Fundację Kościuszkowską wspólnie z Instytutem Naukowym wysłuchanie utworu, 5 maja 1961 roku w Nowym Jorku). Wydaje się, że kompozytorowi bardzo chciała pomóc Polonia, dowodem na to może być m.in. stworzenie 27 maja 1961 roku przez Fundację Kościuszkowską (dzięki uchwale Wydziału Kobiet) Funduszu Romana Maciejewskiego, mającego umożliwić artyście powrót na estrady koncertowe, albo powstanie w 1964 roku „Komitetu Wykonania Amerykańskiej Premiery Requiem Romana Maciejewskiego w Roku Milenijnym”. W jego skład weszło wielu sławnych ludzi (m.in. Artur Rubinstein jako honorowy przewodniczący). Dostawał też wsparcie finansowe, np. w roku 1971 Fundacja Alfreda Jurzykowskiego przyznała mu nagrodę w dziedzinie muzyki w wysokości 2500 dolarów.

Ostatecznie Maciejewski wrócił do (wygodnej) pracy organisty i dyrygenta chóralnego. Zaangażowany był w dwóch kalifornijskich kościołach: Our Lady of Guadalupe i w Nativity Church. W 1963 roku połączył oba zespoły śpiewacze i tak powstał The Roman Choir, z którym koncertował w różnych miejscach regionu i dla którego stworzył kilka religijnych utworów użytkowych. Wiele informacji związanych z działalnością Maciejewskiego na emigracji wymaga wciąż prześledzenia, jest sporo przypadkowych, niepotwierdzonych dokumentów czy wypowiedzi, do wielu z pewnością nikt jeszcze nie dotarł. Pojawiają się takie ciekawostki, jak np. umowa z 1964 roku pomiędzy Maciejewskim a wytwórnią Rel Recording CO dotycząca nagrania: The Kennedy Song i O Bone Jesu. Nic nie wiadomo o tej płycie, choć zachowała się także notatka z polskiej prasy polonijnej mówiąca, że miało miejsce nagranie utworów poświęconych Kennedy’emu (Polacy za granicą. Utwór pamięci Kennedy’ego, „Głos Pracy”, 21.12.1964. Wycinek notki prasowej znajduje się w archiwum Wojciecha Maciejewskiego). Podobnym tropem do zbadania jest film telewizyjny, poświęcony znanemu pionierowi głębokowodnego nurkowania Jacques’owi Cousteau, do którego muzykę najpewniej stworzył Maciejewski, ale jako… ghost writer (w czołówce nie pada więc jego nazwisko jako autora) – o czym wspominał w liście do matki z sierpnia 1970 roku.

Co ważne, przez kilkanaście lat pobytu Maciejewskiego w Stanach Zjednoczonych (od przyjazdu z Warszawskiej Jesieni) wizja zaprezentowania Requiem amerykańskiej publiczności nigdy nie została zarzucona i choć kompozytora wspierało wielu działaczy polonijnych i przyjaciół, jednak największym orędownikiem tego utworu okazał się amerykański dyrygent Roger Wagner, który tak wspominał pierwsze zetknięcie z kompozycją:

Wysłuchałem taśm i przestudiowałem partyturę. To było obezwładniające. Nie miałem wątpliwości – wtedy, czy teraz. To jest arcydzieło.

[Composing Disturbs His Composure, „Los Angeles Times”, 26.10.1975.]

Marzenie Maciejewskiego spełniło się dopiero 1 listopada 1975 roku, za to w bardzo prestiżowej oprawie. Miejsce: Los Angeles Music Centre w Hollywood (Dorothy Chandler Pavilion); wykonawcy: Los Angeles Master Chorale i Sinfonia Orchestra pod dyrekcją Rogera Wagnera; soliści: Lynn Cole-Adcock (sopran), Christina Krooskos (kontralt), John Guarnieri (tenor), Harold Enns (bass-baryton). Jak było? Niech przemówi recenzent gazety polonijnej:

O wielkim zainteresowaniu koncertem świadczyły długie kolejki przed kasą w dniu premiery, pomimo zawiadomienia, że wszystkie bilety zostały sprzedane na tydzień przed premierą (sala liczy 3200 miejsc). Reakcja publiczności na koncercie była szczera i spontaniczna, wiele osób płakało. A gdy z ostatnim akordem „Amen” rozległy się brawa i przywołany okrzykami ukazał się Maciejewski, publiczność powstała z miejsc i przez 10 minut gorąco i serdecznie dziękowała kompozytorowi za doznane przeżycia.

[Kwiatkowska, Amerykańska prapremiera „Requiem” Romana Maciejewskiego, „Nowy Dziennik”, 23.12.1975.]

Podobnie mówił Wojciech Maciejewski, który był wtedy obecny na sali:

[…] blisko czterotysięczną publiczność ogarnęło takie wzruszenie, że większość słuchaczy rzewnie płakała, nie wyłączając kompozytorów muzyki awangardowej. Podobne reakcje o różnym nasileniu powtarzały się i gdzie indziej. Co o tym można sądzić? Skąd bierze się siła tej muzyki, że potrafi tak poruszać ludzi. Próbowali dociekać tego różni krytycy. Ja jednak myślę, że nie miałoby to oratorium takiej siły oddziaływania, gdyby go brat nie wyposażył w energię, którą zdołał sam w sobie skumulować. To ona zaklęta w znaczki nutowe promieniowała teraz jaskrawo z estrady i przenikała słuchaczy.

[W. Maciejewski, Roman Maciejewski – mój brat, maszynopis. Por. „Przekrój”, 12.03.1995.]

Kompozytor osiągnął swój cel – wydarzenie okazało się sukcesem, publiczność zareagowała emocjonalnie, pojawiły się wspaniałe recenzje i zaczęły spływać do niego oferty współpracy. Maciejewski jednak zamiast wykorzystać ten moment do budowania swojej kariery i stabilizacji finansowej, dość szybko zdecydował się sprzedać (lub rozdać) swój majątek i wrócić do Europy…