Roman Maciejewski Człowiek - Myśliciel

Kiedy rozpoczynamy przygodę z twórczością Romana Maciejewskiego, natrafiamy zazwyczaj najpierw na Requiem, dzięki któremu dowiadujemy się o życiu kompozytora, jego chorobie, przełomie wewnętrznym. W miarę pogłębiania wiedzy na temat biografii, często nasuwa się pytanie – co jest bardziej niezwykłe? Dorobek artystyczny Maciejewskiego, czy barwne życie z nietuzinkowym światopoglądem?

Do czasu choroby, która w uśpieniu czekała na erupcję w mniej więcej trzydziestym trzecim roku życia kompozytora, jego kariera artystyczna rozwijała się wzorcowo. Był doceniany, miał wsparcie muzycznych mistrzów, przyjaciół i rodziny. Jego utwory były grane, a także publikowane. Otrzymał  stypendium na wyjazd do Paryża i poznał artystyczny świat od strony niedostępnej zwykłemu, polskiemu studentowi. Otaczali go wielcy ludzie tamtych lat – tuzy kultury, polityki, arystokracji.

Pewnie nikt z nas nie wie, kim by się stał w obliczu śmiertelnej choroby, trudno jest więc ocenić jednoznacznie drogę, jaką Maciejewski obrał po swoim wyzdrowieniu. Muzykolodzy mogą ubolewać, że zawodowy potencjał kompozytora został w pewien sposób wytracony (albo sprowadzony na inne tory), dla niektórych (w tym może i dla własnej żony?) z atrakcyjnego kompozytora stojącego u progu wielkiej kariery stał się dziwakiem hołdującym najróżniejszym rytuałom (joga, regularne ćwiczenia, spanie na desce, a nawet na tarasie, ścisły wegetarianizm, kompletny brak przywiązania do pieniędzy i sławy). Bezsprzeczną wartością tej przemiany był za to fakt, że pozwoliła ona dożyć skazanemu na agonię „umarlakowi” aż do 88 roku życia. O swoim planie dnia i diecie Maciejewski pisał nie raz i trzeba przyznać, że w swoich przekonaniach był konsekwentny i rygorystyczny:

Zawsze […] codziennie rano biegam. Zanim to jednak nastąpi proponuję wypicie na czczo wody lub herbaty ziołowej. Na śniadanie dużo owoców. Gdy jada się dużo owoców, nie potrzeba już niczego pić. Jem też dużo warzyw. Przyrządzam potrawy bez użycia ognia, bo tylko w stanie surowym zachowane są w pokarmach wibracje witalnej energii, które ulegają deterioracji w styczności z ogniem. Wtedy bowiem bardziej częstotliwe wibracje tej energii spadają do rzędu najniższych, a istnieją one w świecie minerałów.

[B. Danowicz, Kompozytor, pianista, wegetarianin, „Literatura”, 07.06.1979, s. 6.]

Fizycznie był niezwykle sprawny, szczupły i zahartowany, ale to tylko oznaki zewnętrznej przemiany, natomiast z listów czy wywiadów oraz wspomnień bliskich poznajemy człowieka o głębokiej, autonomicznej filozofii życiowej, ściśle przestrzegającego zasad „religii” własnego bytu. Jego pogłębiona, ale i outsiderska (jak często mówi się o Maciejewskim) postawa,  pozwalała mu w nieskrępowany sposób dzielić się własnymi przemyśleniami dla kondycji współczesnego świata. Jego podejście do życia mogłoby być nawet nazwane według współczesnych kategorii treningiem uważności (a więc określone niezwykle popularnym dzisiaj terminem mindfulness). W liście do matki w 1967 roku Maciejewski pisał:

Tylko ci, co żyją w każdej chwili teraźniejszości, umieją cieszyć się życiem, tym boskim darem dla ludzi tu na ziemi – ci, co ustawicznie uciekają w przeszłość lub w przyszłość, tracą okazję do pełnego życia w chwili obecnej, które jest przygotowaniem do wiecznego bytu, w którym nie ma czasu i przestrzeni.

Postawa ta była bliska filozofii Dalekiego Wschodu, którą twórca zgłębiał od lat czterdziestych XX wieku. Wierzył w buddyjskie podejście do pojęcia szczęścia, którego człowiek powinien szukać w samym sobie – pisał o tym do brata, Wojciecha w liście w 18 kwietnia 1978 roku. Wewnętrzna siła i swoista samowystarczalność chroniły go między innymi przed poczuciem samotności. W jednym z listów do rodziców, z 1949 roku, notował:

Dziwię się tym ludziom, którzy mnie pouczają, że ja tak mało korzystam z życia i jego ponętnych darów – dziwię się im, dlatego, że ci sami ludzie tyle mają niepokoju i tyle bolączek i w ciele i w duszy. Ci sami ludzie przy spotkaniu ze mną często się dziwią, że ja zawsze wyglądam na zadowolonego z życia pomimo mego nieponętnego i nieatrakcyjnego trybu bytowania.

Praktykowanie jogi i ćwiczeń oddechowych zbudowało u Maciejewskiego wewnętrzny balans, poczucie kontroli nad samym sobą i umiejętność izolowania się od złych myśli. W rozmowie z Januszem Cegiełłą, w 1979 roku, tłumaczył:

Na ćwiczeniach ciała, przy czym ćwiczenia oddechowe są bardzo ważne, unieruchamiają naszą uwagę, skierują ją w jednym punkcie, dochodzi się do opanowania uwagi do tego stopnia, że można ją wyeliminować kompletnie i wtedy się tylko jest. Tego nie da się opisać, człowiek czuje wtedy całą wielkość bytu. I to ma reperkusje potem w życiu praktycznym […].Czy trudno się tego nauczyć, to zależy od jednostki, co właśnie by raczej się przyczyniało do potwierdzenia całej teorii reinkarnacji. Ludzie znajdują się na różnych poziomach ewolucji, jedni są bardzo blisko, inni są tak daleko, że potrzebują jeszcze wiele reinkarnacji, żeby ewoluować. Tym się właśnie to tłumaczy.

W tym ostatnim cytacie uwidacznia się podejście Maciejewskiego do śmierci, na temat której wypowiadał się wielokrotnie. W różnych miejscach wyjaśniał:

Urodzeni w więzieniu, które nazywamy życiem i przyzwyczajeni do czterech ścian złudy, którą nazywamy materią, przyzwyczailiśmy się również uważać wyjście z więzienia jako największe z nieszczęść. Nawet święci i najbliżsi Bogu przeżywają chwile wahania przy opuszczaniu tego padołu […] sposób, w jaki człowiek reaguje na wszelki objawy życia i śmierci zależy od jego światopoglądu ściśle związanego z stopniem jego rozwoju duchowego.

[List R. Maciejewskiego do Wojciecha Maciejewskiego i Józefa Maciejewskiego, 11.03.1954.]

Nie boję się śmierci, jest ona zachodem słońca, a po nim następuje wschód słońca.

[Wywiad M. Artsman z R. Maciejewskim, „Svenska Dagbladet”, 24.11.1980.]

Jeśli duch jest energią wibracji… dźwięku… podobnie jak muzyka – czego mam się obawiać? Czuję się szczęśliwy wśród dźwięków świata, dlaczego nie miałbym jeszcze wspanialej współbrzmieć z wszechświatem?

[L. Winnicka, W poczekalni nieba. Rozmowy o życiu i śmierci, Warszawa 1999, s. 140.]

Co ciekawe, tak pogłębiona postawa filozoficzna na temat bytu i niebytu nie stała w opozycji do wychowania Maciejewskiego w wyznaniu katolickim (choć przyczyniła się do utraty pracy w kościele). Natomiast należy podkreślić, że jego przekonania nosiły znamiona osobistej wizji tego, czym jest Bóg i nie miały nic wspólnego z bezrefleksyjną wiarą w biblijne zapisy. Sam Maciejewski argumentował:

Życzę wszystkim, żeby często o tym myśleli, że jeżeli jest Bóg, to na pewno nie starzec z brodą, który siada na tronie. My jesteśmy emanacją jego energii, jego siły i to źródło stworzenia nie może być podobne do najniższych form duchowości ogniw, jaką jest materia. Ludzie ciągle jeszcze siedzą w tych antropomorficznych wizjach Boga. Źródłem wszystkiego jest źródło praenergii. Ziemia jest niezauważalna w stworzeniu, jest plamką w kosmosie i na pewno możemy sobie gadać – Boże pomóż mi. Człowiek jest jedynie wielki jedną rzeczą, że ma możność rozszerzenia swojej świadomości i zrozumienia jak małym on jest i zrozumienia pewnych właściwości stworzenia, do czego nam pomogła nie nauka, ale o dziwo technika, która się uduchawia, podczas gdy religia się materializuje.

[Rozmowa Marii Woś z R. Maciejewskim, prawdopodobnie 03.09.1990, archiwum W. Maciejewskiego.]

Diabła nie ma, wierzę jednak w zło ukryte w nas samych. To nie przypadek, że wielu ludzi uważa życie ziemskie za piekło.

[B. Tumiłowicz, Diabła nie ma!, „Sztandar Młodych”, 18.09.1990.]

Tym złem dla życia ziemskiego, według Maciejewskiego, była pogoń za pieniądzem, który jest więzieniem dla duszy. A współczesny pracoholizm oraz egocentryzm to szkody wyrządzane przede wszystkim sobie, bo powodują zgliszcza w systemie nerwowym i całym organizmie, w tym w organizmie twórców:

Myśl dzisiejszego człowieka kręci się rozpaczliwie dookoła własnego pępka i zasięg jego ducha rzadko wykracza poza jego cielesną powłokę.

[List R. Maciejewskiego do Wandy i Wojciecha Maciejewskich, 10.09.1949.]

W ostatnich czasach dość powszechny jest typ artysty, który nie potrafi się poruszać, nie wie jak się odżywiać, jak odpoczywać, dbając tylko o jedno: aby sprostać wymaganiom czasu. Taki tryb życia prowadzi artystów do samowyniszczenia ciała, systemu nerwowego, co z kolei odbija się na ich dziełach. Będąc kompozytorem, staram się nie zapominać o tym, co jest najważniejsze – o samym istnieniu.

[T. Kaczyński, Rozmowa z twórcą „Requiem”, „Tygodnik Powszechny”, 08.01.1961, s. 6.]

Wspomniany dystans do współczesności to brak pokus, aby się bogacić i piąć po szczeblach kariery. I podejście to nie było w przypadku Maciejewskiego jedynie atrakcyjnym frazesem stworzonym na potrzeby nauczania innych, przyznawał bowiem:

Muszę jednak dodać, że w miarę starzenia się czuję się coraz lepiej i coraz więcej cieszę się życiem – dużo do tego przyczynia się fakt, że nie gnębią mnie żadne ambicje, które tylu ludziom życie zatruwają i przedwcześnie do grobu wpędzają.

[List R. Maciejewskiego do Bronisławy Maciejewskiej, 25.08.1967.]

Jeżeli […] chodzi o tyranię takich mamideł i uwodzicieli jak bogactwo, dobre imię, pozycja i sława, to zdaje mi się, że mogę Bogu dziękować za to, że jestem wspaniale wolnym.

[List R. Maciejewskiego do Zygmunta Maciejewskiego, prawdopodobnie 16.12.1947.]

Kariery nie robię i pieniędzy nie mam, ale […] nie w tym leży sedno szczęścia.

[List R. Maciejewskiego do Józefa Maciejewskiego, 10.06.1955.]

Minimalizm życiowy spowodował, że kompozytor był wolny od dbania o swój wizerunek zewnętrzny, jak i o to, co myślą o nim inni. W listach do rodziny pisał:

Jestem wzruszony Waszą troskliwością o to, co ludzie o mnie mówią i piszą. Od dawna jednak przywykłem do tych rzeczy zbytniej uwagi nie przywiązywać, gdyż dotychczas wydaje mi się, że cel mojego życia jest niezmienny i jasny i żadna opinia nie może mi w osiągnięciu tego celu ani pomóc ani przeszkodzić.

[List do rodziców, 1947.]

Staram się nie podlegać kaprysom zmiennej jak kameleon mody – moje szare wiatrówki stają się tutaj ostatnim «krzykiem» [mody – M.W.], a moje dwurzędowe ubrania kupione temu lat 39 będą lada dzień nieodzownym paszportem każdego szanującego się modnisia. W nagrodę za moją cywilną odwagę jestem zdrowszy, mam większą swobodę umysłu i jako stojący na uboczu mam lepszy punkt obserwacyjny panoramy wydarzeń w jej całości i szczegółach – dzięki temu mam lepsze szanse rozumienia bolączek i problemów moich współbraci, i pomocy tam, gdzie pomóc można.

[List do Lidii i Zygmunta Maciejewskiego, 12.12.1968.]

Czytając listy Maciejewskiego zdajemy sobie sprawę, jak bardzo w swoim myśleniu wyprzedzał on swoje czasy… Fascynacja filozofią Wschodu, dbałość o dietę i tężyznę fizyczną, wspomniana uważność i relatywizm religijny to postawy, które dzisiaj są bardzo modne. Niezwykle aktualne są też jego przemyślenia np. na temat ekologii czy demokracji:

Za moich czasów to się nazywało „brud”, teraz się nazywa „ekologia”. Przypomnij sobie, że o tych sprawach pisałem 25 lat temu, ale wtedy ludzi zdrowego rozsądku nazywano głupimi i niebezpiecznymi fanatykami.

[List R. Maciejewskiego do Wojciecha Maciejewskiego, 11.02.1971.]

I raptem poglądy ośmieszanych fanatyków uzyskały naukową sankcję w formie „naukowego” terminu – […] „ekologia”, nauka o zależności człowieka od naturalnego otoczenia – sprawy te uważa się raptem, zwłaszcza tu w Ameryce, za kwestie życia i śmierci i raptem nikt już nie uważa za śmieszne gorączkowe debaty poważnych naukowców, którym przypada honor wiekopomnych „odkryć” – o starych fanatykach ani słowa.

[List R. Maciejewskiego do Bronisławy Maciejewskiej, 24.08.1970.]

Świat znajduje się pod okupacją turystów, którzy są źródłem kolosalnych dochodów spryciarzy, których jedynym bogiem jest mamona. Są oni popierani przez oficjalne władze krajów, które nie mogą pogardzać poważną pozycją finansową w ogólnej ekonomii, dla jakiś kaprysów niepopłatnych ideałów garści podejrzanych indywidualistów.

[List R. Maciejewskiego do Wacława Gazińskiego, 07.08.1977.]

Dziś operuje się pojęciem demokracji, żeby omamić ludzi. Najgorętszymi koryfeuszami pojęcia demokracja są ci, którzy mają władzę w swoich rękach. Jedyną władzę, którą lud posiada, to jest wybrać swoich panów, a często ciemiężców. […] Jeżeli ja powiem, że jestem utopijnym anarchistą, to zbliżę się najbardziej do mojego stosunku do człowieczeństwa. Nie jestem ani komunistą ani kapitalistą, dlatego mam pewne szanse większych nadziei na przyszłość, że to, co zostało zbudowane w obrębie tych dwóch systemów ekonomicznych, że to też przeminie.

[Rozmowa Marii Woś z R. Maciejewskim, prawdopodobnie 03.09.1990, archiwum W. Maciejewskiego.]